W kolejce ustawiają się i śliwki, a raczej śliwkowy eksperyment :-)
Korzystałam z przepisu, a raczej starałam się wzorować na przepisie na powidła śliwkowe bez mieszania, jednak wszystko przepadło po kilku godzinach (nie licząc oczywiście 12 godzinnego nocnego odstania garkowego). Jestem w ogromnej większości przypadków szczęśliwą posiadaczką płyty indukcyjnej, która w swym działaniu różni się "nieco" od gazóweczki. W przypadku tej drugiej ładnie nastawiasz mały ogieniek i zawartość garusia ładnie pyrka, jednak z tą pierwszą nie jest to już taka oczywista oczywistość.. Dlatego też po ponad 5h wolnego gotowania indukcyjnego machnęłam na wszelkie zasady nie mieszania i co? WYMIESZAŁAM! Cholera mnie brała bo śliwki w górnej warstwie były w praktycznie nienaruszonej kondycji! Wrrrr pomyślałam, zwiększyłam moc mojej płytki i w ciągu 2h miałam pięknej konsystencji powidełka! I co, że musiałam sobie co czas jakiś pomachać łychą?! Mniej nerwów mnie to kosztowało :-P i czasu oczywiście.
Ale wiecie co? Nie powiem, że nie wypróbuję leniwczego sposobu jeszcze raz, bo zrobię to na pewno przez zwykłą babską ciekawość, ale mam ogromną nadzieję, że tym razem cały proces przebiegnie bardziej pomyślnie.
Składniki:
- 4 kg dużych ciemnych śliwek (odmiany, którą kupiłam nie jestem w stanie podać)
- 700 g cukru
- 3 łyżki octu
- 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady
Przygotowanie:
Śliwki dokładnie umyć, usunąć pestki i wrzucić do garnka warstwowo, przesypując kolejne cukrem, zaczynając od warstwy śliwek, kończąc warstwą cukru. Na koniec polać trzema łyżkami octu i odstawić na 12 godzin - najlepiej na noc bez przykrycia. Po tym czasie postawić na małym ogniu też bez pokrywki i pozwolić, by dochodziły do powidłowatej konsystencji przez ok 5-6h - pod żadnym pozorem nie mieszając!!!
Dla zainteresowanych, płytkę miałam na 4, bo pomyślałam że 5 na której gotuję zupy może okazać się zbyt intensywną mocą, ale sądząc po efektach pomyliłam się jakże baaaardzo...
Jak już pisałam, odczekałam przepisowy czas, podkręciłam moc płyty do 6 w skali 10 stopniowej i w ciągu 2h (nie zapominając o w miarę regularnym mieszaniu) miałam swoje upragnione powidełka. Po tym czasie wrzucamy czekoladę, mieszamy do momentu połączenia się obu składników, jeszcze chwile podgotowujemy i gorące przelewamy do wyparzonych słoiczków, mocno zakręcamy i odstawiamy do góry dnem pod przykryciem do całkowitego ostygnięcia.
Pomimo niewielkich, lecz jakże irytujących trudności otrzymałam przepyszne powidełka! Jednak szkoda, że śliweczki tak bardzo zmniejszają swoją objętość podczas gotowania i odparowywania, bo z kopiastego gara miałam tyci tyci końcowej pyszności.
Pozdrawiam bardzo cieplutko,
Żarłomira
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz