W tym roku obrodziły nam pięknie wiśnie, które od ok 4 lat owoców nie miały nawet na lekarstwo! Taki deficyt był! Ale w tym roku chyba wszystkie drzewka owocowe uginały się pod ciężarem owocowej obfitości, więc i wiśnia zabłysła bordowymi koralikami (pewnie wyjątek na kolejnych lat cztery).
Nalewki wiśniowej jeszcze nie robiłam, tak więc skoro nadarzyła się okazja, to ją czym prędzej pochwyciłam (może bardziej mąż pochwycił, bo On bidny dyndał na drzewkach obrywając wisienki, za to mnie przypadło w udziale drylowanie jedna po drugiej)! Drylownicy nie posiadamy, bo po cóż takowa, skoro wiśni nie ma!:P Ale daliśmy radę, przechodzę do przepisu, myślę prostego i smakowitego.
Składniki:
- 1300 g wiśni bez pestki
- 0,5 l wódki
- 0,5 kg cukru
Przygotowanie:
Owoce umyć. Wypestkowane wiśnie przełożyć do słoja/słoików. Zalać wódką, zakręcić i odstawić w ciemne miejsce na 4 tygodnie od czasu do czasu zamieszać.
Po upływie tego czasu zlać alkohol do butelek, a wiśnie zasypać cukrem, zakręcić ponownie słoik i odstawić w ciepłe miejsce na ok 3 tygodnie (aż cukier się rozpuści). Powstały syropek połączyć z alkoholem i odstawić na minimum miesiąc, by się nam ładnie naleweczka przegryzła.
Z przepisu wyszło nam ponad 1 l nalewki, w sam raz by po odstaniu zlać płyn znad osadu, który chcąc nie chcąc bez przelewania przez płótno przed połączeniem syropu i alkoholu pojawi się. Nie cedzimy, więc potem zlewamy, żeby potem na stole nie straszyło:-P
Pozostałe po zabiegu nalewkowania wiśnie są pysznym dodatkiem do muffinow, ciast i wszelkiej maści deserów, oczywiście dla dorosłych zjadaczy. Tak więc zasypuję owoce ponownie cukrem (sypię tyle, żeby po potrząśnięciu cukier opatulił owoce, odstawiam na słoneczny parapet do rozpuszczenia się cukru, potem przekładam do mniejszych słoiczków, dość ciasno upychając, zalewam powstałym syropkiem i pasteryzuję 10-15 minut. Słoiczki odstawiam odwrócone dnem do góry, szczelnie opatulam ściereczkami, po czym po ostygnięciu odstawiam do chłodnej piwnicy na półkę z przetworkami.
Na zdrowie!